ALBUMY Z MAJA

Zwykły wpis

darfdhsPo dość rachitycznym kwietniu ubiegły miesiąc przyniósł prawdziwe zatrzęsienie interesujących wydawnictw. Jeśli do wydanych w maju nowości doliczyć też nieco starsze rzeczy, które w miesiącu pachnącej Saskiej Kępy dopiero odkrywałem, uzbiera się tego naprawdę sporo. Chyba nawet za dużo na potrzeby jednej notki, dlatego tutaj tylko po parę zdań o długograjach, epkowo-singlowej drobnicy poświęcę osobny wpis. No to siup:

Varg – Ursviken [NORTHERN ELECTRONICS]

 To oczywiste wybór. Przypominający raczej blackowego zakapiora Szwed mocno się ostatnio rozpędził – poza dwoma opisywanymi tutaj albumami popełnił jeszcze remiks dla NATCH i kasetkę dla Posh Isolation, w przygotowaniu zaś kolejny materiał z Linje 19. ‚Ursviken’ przynosi brzmienia do których Varg już nas przyzwyczaił – wolne, nastrojowe ambient/techno z gęstymi, off-beatowymi perkusjonaliami i dostojnymi tłami. Na najnowszym albumie dodatkowo eksperymentuje z tempem i metrum, pozwalając sobie na przykład na niemal dubstepowe wycieczki (Asocial 46). Nie brakuje tu też zarówno rozległych ambientowych plam, jak i znaku rozpoznawczego reprezentanta Northern Electronics – monumentalnych, rozbudowanych warstw (linkowany Raggarsvin), które sprawiają, że wiele numerów brzmi jak wziętych raczej z genialnego live’a, niż ze studyjnego zacisza. Kapitalna rzecz, zdecydowanie jeden z najlepszych albumów w tym roku.


D.Å.R.F.D.H.S. – Mörkret, kylan, tystnaden & ensamheten [NORTHERN ELECTRONICS]

 Do kompletu dorzucił Varg nowy album swojego projektu o trudnej do zapamiętania nazwie. Najnowsza kasetka przynosi muzykę nieco lżejszą niż dark ambient z poprzednich wydawnictw. Za to znacznie więcej tu przestrzeni i oddechu, pady brzmią ciepło, a z subtelnych teł wyłaniają się niemal radosne melodie (Att leva i intet). Pogodny ambient na chłodne lato.


Project Pablo – I want to believe [1080p] 

A teraz coś z zupełnie innej beczki. Wesołkowaty house z kasety dla idącego jak burza kanadyjskiego 1080p. Próżno doszukiwać się tutaj modnych brudów, przymułki i niedoróbek, mnóstwo za to czystej, bezpretensjonalnej muzycznej radochy. Brzmienia – fantastyczne, ciepłe, analogowe, oldschoolwe, ale bez przesady, aranżacje – pogięte i pomysłowe, czasem pojawi się samplowana ciekawostka (marimba w ‚In the mat’). Czasem łagodniej, czasem mocno pod bioderko (bodaj najbardziej parkietowy, popierdujący skocznie ‚Always’). To już typowo letnia propozycja, od ‚Music for Uninvented’ nie słyszałem tak przyjemnych hausiw.


Florian Meindl – Collide [FLASH RECORDINGS]

 Choć w brzmieniach wciąż słychać nieco tech-house’owego plastiku z którym Florian był kojarzony, ten albumik to jednak zupełnie inne para kaloszy. Nieortodoksyjne zabawy z rytmem (‚Orgon‚), kawalkady wpadających na siebie hi-hatów, a przede wszystkim – świetny drive i energia. Nie jest to może album wielokrotnego użytku, ale jako zastrzyk energii w secie może się sprawdzić. Przynajmniej laptopowcom – materiał nie wyszedł na placku…


v/a Tensegrity […txt]
Odsłuch pod linkiem —> ‚cyk.
Bardzo skupiony, minimalistyczny ambientowy składak. Większość numerów oparta jest na pojedynczych dźwiękach, sporo tu też field recordingu, a nawet potencjalnie kiczowate sample (chorał gregoriański), jakoś się jednak bronią, przykryte grubą chmurką szumów. Do zasypiania.


Voices From The Lake – Live at Maxxi [EDITIONS MEGO]  Dozzy i Neel wracają do uznanego labelu Editions Mego (wcześniej wydawali dla jego filii – Spectrum Spools – Neel ‚Phobosa’, natomiast Donatanek – genialne ‚Bee Mask’). Najnowszy materiał to zapis występu live z rzymskiego muzeum MAXXI, który miał miejsce w październiku ubiegłego roku. Jak można się spodziewać po charakterze występu – na albumie nie znajdziemy niemal w ogóle fragmentów z beatem, zamiast tego włoski duet serwuje nieskończone pasaże rozkosznych padów w towarzyszeniu… przesterowanej nie do poznania gitarki w zamykającym całość ‚Max’ – swobodnym coverze Paolo Conte’go. Brzmienie VFTL jest rozpoznawalne na pierwszy rzut ucha – cieplutkie analogowe melodie, gęste tła, rozpływające się w reverbach hi-haty… Chwilami pojawiają się nawet dosłowne cytaty z genialnego albumu dla Prologue (winylowe 01 12 N wplecione w początek ‚Orange Steps’). Jako nagranie live jest to oczywiście album do słuchania w całości – kolejne numery płynnie przeciekają jeden w drugi i w efekcie otrzymujemy, jak zwykle od Dozzy’ego i Neela, fantastyczną, dającą mnóstwo satysfakcji dźwiękową podróż.


Annabel (Lee) – By the sea… and other solitary places [NINJA TUNE]

 Oj dawno nie odwiedzałem tych okolic, zrażony nieco bonobowym słodzeniem i fascynacją EDM, którą zaczął przejawiać Tobin. Z pewnością niesłusznie, czego przykładem jest chociażby debiutancki album duetu Annabel (lee). Całość inspirowana jest poezją Edgara Allana Poego – nic więc dziwnego, że subtelnym debussy’owskim pasażom towarzyszy nieustannie recytacja – co ciekawe – absolutnie nieirytująca. Tła oscylują między neoklasycyzmem w wydaniu pop, lekkim jazzem i bardzo delikatnym trip-hopem, zaś najciekawiej zaczyna się robić, gdy całość opuszcza rejestry pitolących gitarek i zaczyna się przycinać i zapętlać… Bardzo interesujące wydawnictwo, nawet dla tych, którzy zwykle cokolwiek z żywymi wokalami obchodzą szerokim łukiem.


Tony Conrad with Faust – Outside the dream syndicate [TABLE OF THE ELEMENTS]

 W ramach przygotowań do tegorocznego Atonala, który rzucił już pierwszą pulę line-upowych ogłoszeń. Jest tam parę smaczków, parę nowych projektów zamówionych specjalnie na festiwal i parę starych składów-legend. Do tych ostatnich należy z pewnością pierwszy od dwudziestu lat wspólny występ Fausta z Tonym Conradem, których album ‚Outside the dream syndicate’ z 1973 stanowi fascynującą fuzję krautrocka i dronów. Nie ukrywam – też go nie znałem, ale rozbudowane, dochodzące do pół godziny czasu trwania kompozycje z pętlami opętańczych smyczków i surowej perkusji od razu mnie porwały. Album to raptem pięć kompozycji, trzy najdłuższe z nich trwają łącznie niemal półtorej godziny i tworzą trzy dopełniające się, minimalistyczne pętle. Czysta hipnoza, nie mogę się doczekać końcówki sierpnia…

RZUT UCHEM: BAROC

Zwykły wpis

barocTym razem na tapecie moje najciekawsze labelowe odkrycie z ostatnich tygodni. BAROC to maleńka winylowa oficyna z Kolonii. Choć wydawnictwo jest naprawdę młodziutki (rozpoczęło swoją działalność w ubiegłoroczne wakacje), to już może pochwalić się pięcioma plackami na koncie (i absolutnie niedostępnym kasetowym składakiem). Co równie istotne, całą dotychczasową ofertę labelu cechuje godna szacunku konsekwencja stylistyczna – BAROC specjalizuje się w surowym housie, z mocnym techno-drapnięciem i mocnymi wpływami acidowymi; wszystko zaś podane jest w mocno zwałowej, „rozjechanej” estetyce: tempa są mocno zaniżone, a od surowych hi-hatów ważniejsze zdają się senne pady i psychodeliczne pochody kwaśnych basów. Słowem – Workshop seal of approval. Jako, że nie ma tego wiele, przelećmy całą ofertę wydawnictwa:


L Neils – BAROC001

„Jedynka” to singielek od totalnie nieznanego L Neilsa. Na pierwszej stronie radosne bulgoty z dalszych rejonów galaktyki, na drugiej mocno jackujący bangerek z ostro tnącymi hatami i niepokojącymi zapętlonymi oldskulowymi akordami w tle. Nice.


Paperwork – BAROC002

Następne wydawnictwo to mała EPka równie enigmatycznego Paperwork. Trzy numerki cyzelujące formułę zaznaczoną na „jedynce”. Wszystkie świetne, uwagę przykuwa zwłaszcza pierwszy track z genialnie narastającym acidowym wiertełkiem, oraz zamulacz z drugiej strony placka. We wszystkich numerach słychać też cechę charakterystyczną propozycji labelu: wyraźny progres w obrębie wałka i przeskoki stylistyczne po breakdownach.


Subtyl – BAROC003

Trzecią w ofercie wydawnictwa epkę także zmajstrował debiutant. Trzy numery od Subtyla to różnorodne eksperymenty z kwasem: od monstrualnego tracka na stronie A, po bliźniaczo podobne, choć znacznie różniące się od siebie tempami ponure, pełne przestrzeni kołysanki na stronie B. Dwóm ostatnim numerom nie sposób odmówić klimatu, niemniej ta EPka to chyba najmniej interesująca z propozycji BAROC – brakuje tu chyba tego efektu zaskakujących przeskoków charakterystycznego dla pozostałych propozycji wydawnictwa.


Unfinished Portraits – BAROC004

Unfinished Portraits (znowu debiutant) nie może się co prawda poszczycić najmniej pretensjonalną ksywką ever,  za to klei naprawdę rozkoszne chicagowskie housiwa, elegancko maźnięte pogłosami wokali. Szczególnie dobrze czochra radosny track otwierający drugą stroną EPki: melodyjny, zawiadacki i zaskakujący.


Foreign – BAROC005

Nad „piątką” rozpływałem się już w zeszłym tygodniu, ale dobrego nigdy dość. Cztery zebrane na EPce numery prezentują chyba największy rozrzut stylistyczny spośród wszystkich dotychczasowych placków od BAROC: od linkowanego ostatnio senno-bajkowego, leniwego B1, przez ponurą smołę utworu powyżej, po agresywny kwasior otwierający zbiorek i technoidalne, nieco dystopianowe łupańsko z A2. Całość oczywiście odznacza się niesamowitym, odrealnionym klimatem, rozmachem w konstrukcji i specyficznym, dusznym brzmieniem. Zdecydowanie moja ulubiona pozycja w katalogu wytwórni, zaostrzająca apetyt na dalsze poczynania kolońskiej oficyny.


BAROC jest zdecydowanie jednym z najciekawszych nowych labeli – mimo krótkiego stażu i niewielkiej oferty zdążył już wypracować własne, rozpoznawalne brzmienie, od pierwszego placka trzyma też równy, wysoki poziom. Intrygujące może być też konsekwentne wydawanie debiutantów – co może oznaczać świadome i konsekwentne nastawienie na świeże twarze, ale jest też druga możliwość – możliwe, że nowe ksywki z katalogu wytwórni to po prostu aliasy znanych producentów szukających odskoczni i miejsca na wydanie bardziej eksperymentalnych produkcji. Chyba, że ci hipotetyczni „znani producenci incognito” to po prostu jeden nadzwyczaj płodny grajek, który potrzebuje się wyszaleć na boku (o czym mogłaby świadczyć nadzwyczajna spójność stylistyczna produkcji). To, czy BAROC to inkubator nowego brzmienia Kolonii, czy weekendowe hobby jakiegoś Hieroglyphic Beinga, to zresztą kwestia drugorzędna, z całą pewnością jest to jednak label to watch.

No tak, dla porządku jeszcze parę linków: discogs | soundcloud | facebook | twitter

pięć strzałów z kwietnia

Zwykły wpis

R-EP035_MaxLoderbauerJacekSienkiewiczOrajt, w kwietniu ewidentnie dopadł mnie syndrom leniwego didżeja, stąd i odsłuchów jak kot napłakał, szczególnie tych singlowych. Z drugiej strony aż mnie ręce świerzbią, by porozpływać się nad dwoma nowymi albumami Varga, no, ale Ordnung muss sein – to jednak już majowe rilisy. Dobra, opędzlujmy ten kwiecień na szybkości:

Max Loderbauer & Jacek Sienkiewicz – Ridges [RECOGNITION]

Tego ciężko się było spodziewać. Dwa długaśne (powyżej tylko urywek) numery bez jednego bitu. Rozciągnięte ambientowe mazy, drone’owe wkrętki, sporo przestrzeni i oddechu plus echa zaśpiewów. Całości bliżej do Popol Vuh niż parkietowych wcieleń Sienkiewicza, te górki na okładce i w tytule to nie jest błędny trop.


Strië – Struktura [SEREIN]

Kolejna bezbitowa wycieczka. Leciutki, subtelny ambient ze sporą dawką field recording. Dopieszczone szczegóły, rozkosznie lekka atmosfera. W linkowanym numerze pod koniec nieśmiało cyknie dubtechno, ale to najbardziej dynamiczny moment albumu.


Feingold – Nuff Zang [1080p]

Ciekawy house z kasety. Bity ciosane na odlew i niechlujnie, jak należy, w tle subtelności, rozmarzone pady i pętle podduszonych wokali. Znajdzie się też numerek jungle’owy i juke’owy, ale utrzymane w podobnej, leniwej stylistyce.


Foreign – Baroc005 [BAROC]

Jak już pozostajemy w zwałowej estetyce, to nie mogło tu zabraknąć tego sztosiwa. Najnowsze wydawnictwo bardzo ciekawego kolońskiego labelu Baroc (notka w przygotowaniu) – cztery numery bez tytułów, z nieortodoksyjną konstrukcją, zaskakującymi zwrotami akcji i niesamowitym, odrealnionym klimatem. I znowu, podobnie jak wyżej, bity ciosane grubo, w klimacie moerbackowym, za to pady i sample nadają numerom rozkosznej lekkości. Zdecydowanie najciekawsze odkrycie z kwietnia.


Shaded Explorer – Resonance from the Abyss [KABALION]

Ok, o tym cudeńku już pisałem w kontekście całego labelu, ale żal nie przypomnieć takiej perły.


No i to właściwie by było na tyle jak chodzi o regularne odsłuchy. Z trochę innej bajki dorzuciłbym jeszcze nowego Tylera, czy epicki jazz Kamasiego Washingtona:


Bardzo zachęcająco brzmiał też preview albumu Cio d’Or dla Semantiki, niestety z całością zapoznam się dobrze dopiero w maju, tu więc tylko na smaczek:


No i na koniec nie sposób nie wspomnieć o lajwie który katuję przez cały miesiąc. Wielbiony przeze mnie Shaded Explorer a.k.a. Emanuele Pertoldi popełnił był dla Tresora (nie wiedzieć czemu, w ramach serii ‚new faces’) takie oto cudeńko: 

W marcu nie użyję rymowanki o żadnym tam garncu.

Zwykły wpis

safe_imageJakoś nie było tego wyjątkowo dużo w tym smętnym jak oferta kulturalna radomszczyzny miesiącu. Zgodnie z aurą przeważają też snuje – ale za to jakie! Bez zbędnych ceregieli:

 Alva Noto – Xerrox vol. 3 [RASTER-NOTON]

 Pięć lat po „dwójce” i osiem po pierwszym ‚Xerroxie’ Carsten Nicolai domyka swój cykl. Według słów samego muzyka „trójka” stanowi swego rodzaju ścieżkę dźwiękową do filmów (właściwie: do wspomnień filmów), które mały Noto oglądał w dzieciństwie. Czy kogoś dziwi, że w czasach gdy Chemnitz wciąż nazywało się Karl-Marx Stadt mały Carsten namiętnie wpatrywał się w Tarkowskiego? Mnie też niespecjalnie, za to, podobnie zresztą jak samego pozbawionego unerwienia twarzy artystę, zaskakuje mnie ładunek emocjonalny jego najnowszego albumu. Zgrzyty, trzaski i kliki kojarzone stereotypowo z wytwórnią z Chemnitz są tu niemal nieobecne, na pierwszy plan wysuwa się zaś cudowne tło poprzednich Xerroxów: monumentalne kotary szumów i pogłosów. Mimo pozornego chłodu i dystansu „trójka” niepozbawiona jest emocji, a nawet – dare-i-say – pierwiastka ludzkiego, choć osiąga to bez kokietowania słuchacza choćby i strzępkami melodii. Imponujące dzieło, album do wielokrotnego odsłuchu.


Acronym – Mu [NORTHERN ELECTRONICS]

 Zaskakujący debiutancki albumik od młodego Szweda związanego z Northern Electronics. Choć ostatni wosk dla Semantiki mógł zapowiadać nieco inny materiał, wyraźnie widać, że pod skrzydłem papy Abdulli Acronym zdecydował się ujawnić łagodniejszą stronę swojej natury – nie uświadczymy tu ani momentu bitu w 4×4 – całość to gęsty, ale w żaden sposób nieprzytłaczający drone/ambient. Rozsmarowane w tle ‚Mu 4’ warstwy perkusjonaliów brzmią mocno jak z VFTL, i „leśny” klimacik dzieła pary Włochów stanowi dobry trop: na ‚Mu’ słychać też echa solowych dokonań Neela i Dozzy’ego. Melancholia, ale bez deprechy i dryg do melodii zbliżają ten album zwłaszcza do ‚Bee Mask’ – nie jest to ten poziom, ale miękkie, organiczne brzmienia debiutu Acronyma działają w podobny sposób kojąco. Jeżeli swoje najbliższe techno-single Szwed opanieruje w podobnych ciepłych ambienciwach, może zrobić się naprawdę ciekawie.


Nick Höppner – Folk [OSTGUT TON]

 Kolejny debiut na LP, tym razem od znacznie bardziej utytułowanego zawodnika. Höppner jest przede wszystkim szefem OSTGUT TON, od czasu do czasu zagra poranny set w Panorama Barze (miksował świetne Panorama Bar 04) sporadycznie coś wyprodukuje. Jego tracków nie jest sporo, ale od razu przyciągają ucho – kto pamięta kapitalne ISP, czy EPkę ‚Peck and a Pawn’, ten wie czego się spodziewać. ‚Folk’ to dopracowany w szczegółach, mięciutki, zgrabny house z więcej niż szczyptą techno. Momentami wykazuje brzmieniowe wycieczki w stronę echocordowej wersji dubtechno (‚Airway Menagament’), pojawia się nawet jackujący zawadiacko hiciorek z rozmarzonym wokalem – milutki, choć banalny ‚Come Closer’. Generalnie – nic rewolucyjnego, ale słucha się miękko i przyjemnie. Panorama Bar w niedzielne popołudnie.


Muslimgauze – Minaret Speaker [STAALPLAT]

Ech, nie ma niestety na tubce ‚Minaret1’ – dziesięciominutowej pętelki otwierającej ten wyszperany pół-repress (spora część materiału nie była jednak wcześniej publikowana). Brudno i monotonnie, rwane kłaki analogowych brudów, zapętlone frazy tabli, opętańcze zaśpiewy – i tak w kółko. Trans w lo-fi, derwiszcore. Więcej odsłuchów tutaj.


v/a – MDR Compilation [MDR]

Fajny, zróżnicowany składaczek. Momentami nieco monotonnie, ale czepiać się o to Marcela to jak iść po książkę do empiku i narzekać. Wybija się niepokojąco chrumkający track od Kobosila, perkusyjny wygibas od ACR i przede wszystkim rozkoszna pętelka od Antka Parasola, który po ostatnim remiksie dla Steraca wyrasta chyba na mojego ulubionego dostawcę toolsów z drivem.


Tadeo – Terra Incognita EP [TOKEN]

 Konsekwentnie w estetyce pozaziemskiej (jeśli nie kojarzycie ‚Speaking Aliens’ z własnego labelu Hiszpana to marsz do odsłuchu!). Perkusyjny swing jak z ‚Container of Contradictions’, neurotyczne sample jak z całej reszty produkcji Tadeo. Mocna, użyteczna rzecz.


Peter van Hoesen – Seventy Secrets [TIME TO EXPRESS] 

Może i trochę zapychacz, ale to przyjemna EPka. Pięć stonowanych, równych numerków z obowiązkowym tytułowym ambiencidłem na wstępie. Wybija się ‚Swerve Damiao’ z charakterystyczną vanhoesenową schodzącą melodią, oraz kapitalny, perkusyjny ‚Protagonist’ genialnie przełamany po breakdownie – track dla którego można pożałować, że całość wyszła tylko na cyfrze…


Max_M – Dissertation [M_REC]

 Esencja brzmienia M_REC. Dopieszczone numerki z krótkimi pętlami niepokojącej melodii, mocnym, parkietowym drive’m i kapitalną progresją, w tle coś-tam podzwania. Świetne, wysoce funkcjonalne toolsy.


Nicolas Jaar – Pomegranates – Sayat Nova
Na koniec – Jaar kokietuje hipsterską publikę udźwiękawiając na nowo Paradżanowa. Ze świetnym efektem, sprawdźcie zanim znów zdejmą z tubki:

Luty, luty – technogluty

Zwykły wpis

Mistress-450x450Tym razem nieco oszczędniej. W lutowym zestawieniu brak też jakichś wyraźnych faworytów, czy (poza jednym wyjątkiem) pozycji wyjątkowo wpadających w ucho. Widać taka aura. Za to dużo tu konkretnych, funkcjonalnych surowizn, różnego rodzaju djtoolsów. I dobrze, gdybym nie lubił monotonni, nie słuchałbym techno. No to jedziemy:


Vril – Portal [DELSIN]

Strzał oczywisty. Nie jest to niestety „Torus”, nad którym piałem w kwietniu, całość jest znacznie bardziej surowa i jednolita, niemniej jest to kawał dobrego łupania. Fantastyczne, chropawe brzmienie, niby proste i analogowe, ale jednak nie do podrobienia, konstrukcje na granic monotonii, ale jednak z jakimś drivem. W przeciwieństwie do poprzedniego LP – to raczej toolsy, a nie albumik „do słuchania”, ale to porządna rzecz, tym bardziej szkoda, że biedaczek się rozchorował i nie dojechał w zeszłym tygodniu do Wawy.


Samuli Kemppi – The Observer Effect [M_REC]  A tu z kolei nadrabiam rażące zaniedbanie. Pierwszy, chyba dość niedbały, odsłuch jednak mnie wynudził, na szczęście, niczym doktor Albert Hofmann w 1943, tknięty przedziwnym przeczuciem odgrzebałem sobie stare zajęcia – i odpłynąłem. Oczywiście, debiutanckie LP Fina cierpi na podobny problem co wiele albumów techno – muzyka publikowana w trybie singlowym, bądź w miksach, niekoniecznie sprawdza się po prostu w formule długograja (vide: Jonas Kopp dla Tresora). Ale to, że nie każdy klei spójne, konceptualne tripy na miarę VFTL, czy Alcachofy, nie oznacza, że nie można na to machnąć ręką i nie zacząć przykładać do The Observer Effect innej miary. Jest to po prostu kompilacja znakomitych efektywnych dj-toolsów. Utrzymanych w charakterystycznym dla Kemppiego stylu: strzępki neurotycznych melodii, duszne brzmienie, poszatkowane perkusjonalia wijące się wokół młócącej po bożemu stopy. Wysoce użyteczne pyszności.


Svreca – Narita EP [SEMANTICA]

Umówmy się – ta EPka nie kokietuje słuchacza przebojowością. Typowo svrecowe, chłodne, minimalistyczne, dopracowane pętelki. Wybija się monumentalny, przeszywający Mountain Splitter, bezkompromisowe, skrajnie oszczędne wiertełko, przypominające najlepsze momenty Unanimity Rashima. Znowu tool, tym razem dla maniaków.


Ctrls – Users [TOKEN]

Tu z kolei coś nieco bardziej energetycznego. Trzy powykręcane, perkusyjne świruski. Dopieszczone szczegóły, interesująca konstrukcja, nie będziecie tego nucić pod prysznicem, ale w środku seta o trzeciej rano zrobią robotę.


Chicago Jim – Chicago Jim LP [LOBSTER THEREMIN]

No dobra, oto ta wspominana, melodyjna, wpadająca w ucho czarna owca zestawienia. W ramach zgłębiania równie egzotycznej co nazwa labelu oferty Lobster Theremin trafiłem na te wesołkowate cudeńko. Lekki house/techno ze sporą domieszką acidowych brzmień, nieco po linii Kassema Mosse, ale jakby pogodniej. Słodko – naiwne melodyjki, cokolwiek poważniejsze pochody basu, urocze clapy, wszystko mocno skąpane w bezpretensjonalnej, analogowej nostalgii.


Zzzzra – L’Entraide [TRUTH OR CONSEQUENCES]

Rozkoszne, mięciutkie dubtechno z ciekawymi, lekko chropawymi brzmieniami. Mały albumik dla nowopowstałego, włosko-angielskiego labelu. Nic przełomowego, ale można posłuchać do poduszki.


René Audiard – Cywilizacja pt. 2 [BLANK SLATE]

Dwa nonszalancko przeciągnięte house’owe jamy, każdy trwając powyżej dziesięciu minut. Wariacje perkusji, bogato zagospodarowane tła, i charakterystyczne wokalne sample, które nie robią tu tylko za efekciarski ozdobniczek.


v/a – Mistress 5.2 (Brunette) [MISTRESS]

Środkowa część najnowszego potrójnego wydawnictwa omawianego już przeze mnie Mistress, którego poszczególne składowe opatrzone został wizerunkami pięknych, rozmarzonych pań: blondynki, brunetki i rudowłosej. Ciekawym zbiegiem okoliczności najbardziej przypadła mi do gustu właśnie „Brunette”, szczególnie jej druga strona (da-bum-tss!). Uwagę przykuwa przede wszystkim monstrualne kwasiwo zaserwowane przez Juxta Position i efektowny, nieco rodhadowy bangier autorstwa Discrete Circuit, ale wszystkie numery zebrane na kompilacji warte są uwagi. Całość już do odsłuchania na tubce, na wosku wychodzi w marcu…


…A skoro już jesteśmy przy zapowiedziach, to na koniec dwa wyjątkowo interesujące wydawnictwa zaplanowane na marzec, których fragmentów możemy posłuchać już teraz.

Niepodrabialny Tadeo dla Token (co za kombinacja!):

Oraz mocno obsadzona kompilacja idącego jak burza Taapion:

 

Styczniowa klęska urodzaju

Zwykły wpis

vargOj, nazbierało się na przełomie lat sporo wartych uwagi rilisków. Jeśli dodać do tego nadrabianie kilku haniebnych zaniedbań z minionego roku, wychodzi na to, że sporą część stycznia spędzałem leżąc plackiem w pokoju i słuchając nowej muzyki. Co jest mniej więcej prawdą – w końcu co lepszego można robić kiedy za oknem pada to lepkie, zimne, białe gówno? (Proste , że integrowanie się z płcią przeciwną, bądź oglądanie nominacji oscarowych NIE jest lepsze od słuchania szwedzkich droniw i technawek, jeśli uważacie inaczej, macie tu wideo Bradleya „Drewniaka” Coopera tulącego lalkę, i spieprzać mi stąd, dziwaki.)
No to jedziemy, kolejność raczej przypadkowa:


E – 00/000/0000 EP [DEEP MOVES]


Pod tym, umówmy się, z deka pretensjonalnym szyldem (ileż można…) kryje się całkiem przyjemna EPka. Mięciutkie, rozmarzone techenko, z mocnymi wpływami nowego dubtechno. Dosłuchać się tam można Evigt Morkera czy Shlømo – i to nie będzie złe skojarzenie, bo hołubiony przeze mnie ostatnio Francuz popełnił na pierwszej stronie remiks „00”. Najciekawszym strzałem jest jednak pięknię rozwijające się, epickie zamykające stawkę „0000”.


 

Sterac – The Hypnoticus Remixes [DELSIN] 


Użyteczny, typowo djtoolski pompujący numerek wzięty na warsztat przez zacne grono remikserów – Vrila, Dehnerta i duet Anthony Parasole & Phil Moffa. I właśnie efekt pracy tych ostatnich robi największe wrażenie – wyjątkowo efektywny, energetyczny track. Drive w czystej postaci.


Varg – Gravrösens Bortglömda Band  [SEMANTICA]


Zainspirowany sylwestrowym bukingiem Brutażu i absolutnym rozsmarem jaki mi uczynił w Tresorze premierowy live Ulwhednar (Varg + Abdulla Rashim) postanowiłem przesłuchać wszystkie piosenki tego ponurego wikinga, który wygląda jakby urwał się z jakiejś blackowej kapeli. Na początek – oczywisty wybór, czyli rilis dla niezawodnej Semantici – i już wiadomo, że koniec roku w tej wytwórni należał do Szwedów (miesiąc temu wspominałem o ‚Yggdrasil’ Acronyma). Numery Varga z tego placka to hipnotyzujące techno-tripy oparte na pędzących, ale nie mających w sobie nic z toporności perkusjonaliach. Do tego nieortodoksyjne tempa i ambientowe tchnienie, które jest tu czymś więcej niż tylko wypełniaczem tła. Magia! A to dopiero początek…


Varg & Hypnobirds – Linje 19 [CLAN DESTINE]


Ciągle pod głównym nickiem, ale już bardziej w kierunku okolic które intensywnie eksploruje w swoich licznych innych projektach. Darkambientowa tafla, które topnieje tylko na chwilkę, by odsłonić techno-szkielet (z deka acidowy, choć w mocno stężałym tempie), a zaraz po nim znowu się nad nim zamknąć. Ja wiem, że to klisza – ale nie wyobrażam sobie, by ten mini album mógł powstać gdziekolwiek poniżej pięćdziesiątego równoleżnika.


D.Å.R.F.D.H.S. – Killing Is No Murder [OPAL TAPES]

Powyższy akronim pochodzi od Dard Å Ranj Från Det Hebbershålska Samfundet. Oczywiście. To trzyosobowa grupa w której udziel się milusiński Varg. Generują z siebie monumentalny, orkiestralny ambient/drone, zbaczający chwilami w noise. W dziedzinie muzyki wydawanej na kasetach w nakładzie stu sztuk jestem laikiem, pozwólcie więc, że ograniczę się do podlinkowania ostatniego wydawnictwa dla Opal Tapes i polecenia by rozpocząć odsłuch od drugiego tracka – podszytego jeszcze perkusjonaliami rodem z Vargowym techenek, a następnie zanurkować w odmęty reszty albumu.


Oczywiście – jest tego znacznie więcej. Ale Varg jest taki dobry, że warto sobie go dawkować. Zerknijcie jeszcze na Ulwhednar (wspomniane kolabo z Rashimem, też wydane na kasetkach). No i z pewnością jeszcze go tu zobaczycie . Tymczasem wrócę do reszty styczniowego łupanka:


Hiss: 1292 – Veve EP [DEMENT3D]


Drugie wydawnictwo tajemniczego duetu dla francuskiego labelu i ponownie strzał w dziesiątkę. ‚Vevo’ jest zdecydowanie mocniejsza niż poprzedniczka, co nie oznacza, że powinniście się spodziewać ciupania na oślep. Cztery niezwykle gęste, nerwowe numerki ze świetnie budowanym napięciem (‚Augun!’). Ściana niegłupiego łupania.


Eduardo de la Calle – Methodical Machines EP [CADENZA]


And now for something completely different…
Edek, jak to Edek – jest rozpoznawalny na pierwszy rzut ucha. Otwierające EPkę ‚Gajapati’ brzmi jako żywo jak odpad produkcyjny po semanticowym ‚Quasi-Calligraphic’, czy ‚The Promise’ dla Modularz. Ale nawet jeżeli – to co to jest a odpad! Jeżeli nawet te numery są generyczne – to życzyłbym takiej sztampy każdemu. Tak czy inaczej – im dalej w EPkę, tym robi się ciekawiej: uwagę przykuwa build-up w ‚The Demigod’s Control’ czy nerwowe ‚White Noise for James’. Jednak prawdziwą perełkę stanowi numer zamykający wydawnictwo: inspirowany andaluzyjskim flamenco (ale z pomysłem, to nie jest li tępy sampling!) ‚Concierto de Aranjuez’. Wieńcząca track partia gitary w wielu innych okolicznościach byłaby mocno cheesy, tu, po dziewięciu minutach hipnotycznej pulsacji przynosi błogie rozprężenie. No dobra, może i jest odrobinkę kiczowata.


Hieroglyphic Being – A Synthetic Love Life [+++]


Odkopane. Ten koleżka wydaje tyle, że naprawdę ciężko to ogarnąć. Interesujący mały albumik dla sublabelu Mathematic. Dziwaczne, bezczasowe houesiwa – czasem kwaśne, brudne i zgrzytliwe, czasem, jak w tjunie powyżej, anielsko łagodne i rozkosznie wyluzowane. Całość psychodelicznie rozjechana i ujmująco nonszalancka.


 

Frank Bretschneider – Sinn + Form [RASTER – NOTON]


Wbrew pierwszym wrażeniom Bretschneider zawsze wydawał mi się jednym z najbardziej przystępnych przedstawicieli oficyny z Chemnitz. Nie inaczej jest i tym razem – nowe LP może wydawać się błahą głupawką przy poprzednich wydawnictwach Bretschneidera, ale to i tak całkiem zajmująca pozycja. Rozkosznie wkurwiające bleepy, którym jednak po dłuższym czasie zaczyna brakować brudu i ciężaru – no cóż, ‚Rhythm’ to to nie jest, ale można posłuchać.


Ryuichi Sakamoto, Illuha, Taylor Deupree – Perpetual [12K]


Owoc pierwszego spotkania grupki muzyków i improwizowanego wspólnego występu w Japonii. Mnóstwo przestrzeni i oddechu, dyskretne szumy i strzępki field recordings, gdzieś w tle rozmazany w reverbach fortepian Sakamoto. Piękny, kojący album.


No i to by było na tyle. Nowy Vril ciągle na tapecie, RSS B0ysi – jednak wciąż meh, druga część Arrangements in Monochrome Shifteda mnie wymęczyła, składak Dystopianów również bez szału.

 

 

Zamułki na zimę

Zwykły wpis

Zgodnie z obietnicą, kilka smaczków z listopada i grudnia:

Shaded Explorer – Between the Blue [SILENT SEASON]


Absolutna perełka której nie mogło tu zabraknąć. Zwiewne ambienciwa z cudownymi brzmieniami, od czasu do czasu doprawione cykającym gdzieś w oddali lekkim techenkiem. VFTL meet Segue and they fuck like bunnies. Obok właśnie ‚Pacifici” moja ulubiona rzecz z oferty Silent Season.


Theo Parrish – American Intelligence [SOUND SIGNATURE]


Fantastyczne, dopieszczone w pełnym calu dzieło. Zero sampli, wszystko nagrywane przez samego Parrisha i wspomagających go muzyków. Na żenująco drogą LP (45jurków) trafiła tylko bardziej imprezowa część numerów, tymczasem równie dobre są tu niekończące się outra i rozwleczone skity. Leniwe, gęste, nigdzie się nie spieszące house’owe jamy.


Acronym – Yggdrasil EP [SEMANTICA]


Mocna rzecz. Cztery porcyjki konkretnego, mrocznego techno o przeznaczeniu zdecydowanie dj-tool-owym. Dopieszczone brzmienia, sporo oddechu i lekkości, pomimo solidnie wyłupanej konstrukcji. Wyróżnia się zwiewny, klimatyczny ‚Jotunheim’.  W kategorii parkietowej obok Aikena najlepsze ostatnio wydawnictwo od Semantici.


Vladislav Delay – Visa [RIPATTI]


Gęste, świdrujące, ale zaskakująco przystępne dronoambienciwa. Geniusz Fina jak zwykle tkwi w szczegółach – subtelnych zmianach tonu i zakłóceniach w ‚Visaton’, zaskakujących brzmieniach w ‚Viaton’, czy zwiewności ‚Viimeinen’. Gruba kołderka analogowych szumów w sam raz na zimową hibernację.


Lorenzo Senni – Superimpositions [BOOMKAT EDITIONS]


Album równie trollerski jak pomysł wybrania go przez pewien wpływowy fanpejdż o techno na płytę roku. Niewątpliwie jednak jest to ciekawostka – dopieszczone oldskulowe brzmienia, ciekawe konstrukcje – i ciągłe poczucie, że tuż za rogiem czai się w końcu jakiś bit. Oczywiście – nie czai się – ‚Superimpositions’ to ciągły build-up, niekończąca się gra wstępna – przyjemna, ale czy satysfakcjonująca?


Arcing Seas – Converging Prey [OUR CIRCULA SOUND]


Kolejna porcja niebanalnego, śmiałego techno od tajemniczego duetu. Zabawy z tempem, zaskakujące konstrukcje i brzmienia – świeżość!Czekam, aż Sigha wyda im album…


Positive Centre – In Silent Series [OUR CIRCULA SOUND]


Kolejna świetna rzecz z labelu Sighi. Gęsta, soniczna glina. Duszno i mrocznie, tempa – do czego Positve Centre już przyzwyczaili – też niekoniecznie parkietowe. Bardzo niepokojący, dopracowany album.


Relay – Untitled 1-3 [OUR CIRCULA SOUND]


No i do trzech razy sztuka, kolejna perełka z OCS. Shifted wskrzesza swój stary alias i jako Relay wydaje trzy hipnotyczne, przybrudzone analogowymi szumami pętelki.


Cassegrain – Centres of Distraction [PROLOGUE]


Nie jest to albumik łatwy w obejściu, w dodatku znacznie łagodniejszy i mniej parkietowy niż singlowe produkcje duetu. Niemniej, specjalności obu panów – niepokojących, wżerających się w głowę wykręconych brzmień tu nie brakuje. Całość spójna, parę bangierowych momentów, ale nie przytłaczają one reszty LP.


v/a – Berlin – Paris 1.0 [RECLAIM YOUR CITY]


Reclaim Your City startuje z labelem. Na pierwszy ogień spotkanie producentów z Paryża i Berlina. Stolicę Niemiec reprezentuje Blind Observatory z odjechaną rozmarzoną dubtechniawką i Subjected z nieco topornym, dehnertowskim bangierkiem. Po drugiej stronie interesujący łamaniec z niepodrabialnym drivem od Zadiga i niepokojące, dopieszczone cudeńko od niezawodnego Antigone’a. 1:0 dla Paryża.

Rzut uchem – [Mistress]

Zwykły wpis

Choć prowadzony przez DVS1 Hush kojarzy się oczywiście z mocniejszymi i głębszymi rejonami 4×4, sublabel rzeczonej wytwórni – MISTRESS zdradza delikatniejszą stronę natury wesołego łysolka. Jeśli w jego selekcji i produkcjach (Black Russian!) dosłuchiwaliście się zgoła house’owych groove’u i delikatności – to oferta jego drugiej oficynki tylko potwierdza łagodniejsze upodobania Zaka.

[Mistress] ruszyła w drugiej połowie ubiegłego roku, a więc dwa lata po pierwszym labelu DVS1, jednak już teraz może pochwalić się bogatszą ofertą niż liczący tylko trzy pozycje katalog jej wytwórni – matki.


Działalność wytwórni zainaugurowało ‚Leave Your Life’ francuskiego producenta Borrowed Identity – cztery (w digitaly pięć) lekkich numerków techno, podszytych house’owym bujaniem i wyraźnym techdubowym powiewem:


Za „dwójkę” odpowiedzialny jest kolejny Francuz – Juxta Position, szerzej znany jako Marquis Hawkes – pod własnym nazwiskiem wydawał dla Clone i Dixon Avenue. Ta pozycja to już wyraźny zwrot w stronę house’u – sennego i odrealnionego w ‚Mercy’, czy nieco toporniej ciosanego w ‚The Darkness’. Swojsko zatytułowaną ciekawostką są zamykające całość ‚Mazury’ – ćwierkające analogowym ciepełkiem psychodeliczne outro.


Prawdziwą bombą jest rozbite na dwie części trzecie wydawnictwo [Mistress] – klimatyczne numery autorstwa Doubt. Doświadczony producent ze Stanów (a.k.a. Eidolon / Ian Lehman) na ‚Remember Phono EP’ serwuje cztery mroczniejsze, odrealnione, podszyte techno motoryką housiwa, względnie wolne, podcięte housem techno. Brzmienia jak z [Workshop]:

Uzupełnieniem „trójki” jest wydana w tym samym miesiącu dwunostocalówka opatrzona kodem MR03.5. Pomimo sugerującego pośledni charakter statusu uzupełnienia poprzedniej pozycji ‚Beauty/Vertigo’ wybija się ponad poprzednika. Szczególnie pierwszy numer robi wrażenie – oparty na pikającym sonarku i powracających falach warkoczących basów umiejętenie balansuje między ciężarkiem a analogowym ciepełkiem melodyjnych sampli, umiejętnie łącząc motorykę i funkcjonalność z pewną zwiewnością. Świetna rzecz. Na flipsidzie niezły, oszczędny ‚Vertigo’ blaknie jednak nieco w zestawieniu z sąsiadką z drugiej strony placka – choć brzmienie mają bardzo podobne.


Ostatnią jak na razie propozycją [Mistress] jest mocno hajpowany (pojawienie się na trackliście Panorama Bar 06 mogło pomóc…)  ‚Livet Efter Detta’ – cztery leciutkie, letnie numery. Otwierający zestaw słodziutki ‚End of My World’ oparty jest na samplach delikatnego wokalu i stanowi rozkoszną, bujającą błahostkę, która z powodzeniem mogła by wybrzmiewać z rozmaitych youtube’owych Majesticów. Ale to dobra rzecz. Pozostałe trzy numerki są już nieco surowsze – podobnie jak większość oferty oficyny skłaniając się w stronę oszczędnego, rozleniwionego house’u – tym razem bez dubowego muśnięcia, za to obficie podlanego gęstym sosem wokali.

Na koniec EPki wyróżnia się też’ Today We Move’ – mocno sflangerowane, hipnotyczne, z oldschoolowymi recytowanymi wokalami:

letni soundtrack #1

Zwykły wpis

hissok, po haniebnej kilkutygodniowej przerwie czas nadrobić zaległości i podzielić się ostatnimi zajawkami. tak więc, od początku czerwca łupane było:

Venetian Snares – My Love is a Bulldozer

Cudowny pojeb powraca z kolejnym albumem. Luźniej niż na ‚Downfall’, mniej poważnie niż na ‚Albumie Węgierskim’, bardziej eksperymentalnie niż na ‚Detrimentalist’. Obok partii orkiestry – łamane sola jazzowe, trochę gitarek no i największa chyba jak do tej pory dawka jedynych w swoim rodzaju piosenek (tak, tak!) wyśpiewanych wzruszającym wokalem Aarona. Znalazł się nawet love song ze wzruszającym wyznaniem „my dick’s so hard it could break your arm”. Na bardzo szczególne wieczory.


Leon Vynehall – Music for the Uninvented

W ramach letniego chillowania selekcji. Po kapitalnym singielku – ‚Butterflies’ sprawdziłem ten niewielki albumik – i nie zawiodłem się. Cudowne, ciepłe, analogowe brzmienia, świetnie wpasowane wokale i nieprawdopodobny drive. TIP!


Kyoka – Is (Is Superpowered)

Po Atom HD chyba najbardziej rozrywkowa propozycja Raster – Noton w ostatnich latach. Sporo mieszania gatunków i zabawa z wokalem uparcie przywodzącą na myśl albumik Niny Kraviz w wersji glitch. Spod złogów sprzężeń i produkcyjnych brudów wyziera zaskakująco dużo (jak na produkcję z labelu Nicolaia) bujającej melodii. She’s so stiff, she’s funky.


Maxim Wolzyn – Intercity Express

Niby sztampowe dubtechno, bez fajerwerków, ale przykuwa uwagę. Długi, gęsty, spokojny albumik. Momentami rozpędzą się hi – haty nadając całości jakiejkolwiek zwiewności i dynamiki, ale jednak większość czasu to po prostu gęsta, lejąca się techdubowa smoła, której nigdzie się nie spieszy. Plus remiks od Deadbeata i kapitalny, wieńczący całość ‚Time To’ ze strzępkami męskiego wokalu (btw – jeżeli wydaje się wam, że brakuje wam śpiewania w dubtechno, sprawdźcie nowego Yagyę – gwarantuję przytkanie uszu sacharozą po kwadransie).


Cassegrain – Blood Distributed as Pure Colour EP

Kapitalna EPka potwierdzająca po raz kolejny klasę i wszechstronność duetu z Prologue. Dwie mocne, perkusyjne, transowe pętelki plus lżejsze outro. Gęsto, mrocznie i rozkosznie monotonnie, w tle wycia i zawodzenia, klimaty rodem z ‚Shaman’s Paths’ Sabatiniego. Zacznijcie inkantacje!


Hiss: 1292 – Aetherius Society EP

Pod tym tajemniczym aliasem i za równie enigmatycznymi tytułami tracków kryje się związany blisko z francuskim Dement3d Francois X wraz z kolegą Opuswerkiem. Na ich jedynej EPce znajdują się trzy stonowane, świetnie wyważone klimatyczne ambient – techno numerki z naprawdę niepokojącymi tłami i dopieszczonym brzmieniem.


Eomac – Monad XVII

Łomak, to łomak – nie zawodzi. Choć dwa dalsze numery z EPki sprawiają nieco wrażenie zapychaczy, to pierwsza strona wgniata w sposób charakterystyczny dla genialnego Irlandczyka – brud, ciężar, ale i sporo podniosłej melodii.


Martyn – Forgiveness EP 

I znowu raczej letnia propozycja – przykuwa uwagę przede wszystkim adekwatnie zatytułowana tkliwa „Gra szklanych paciorków” – owoc współpracy dwóch naczelnych lajtowiczów pogranicza UK Garage i house’u (Martynowi towarzyszy Four Tet), a zarazem dowód, że Ninja Tune wciąż od czasu wypuści coś interesującego.


Function & Inland – Odeon / Rhyl EP

Chyba najbardziej obiecująca kolaboracja ostatnich miesięcy. Function i Inland biorą na warsztat numer Photka z ‚Solaris’ i zmieniają go w leciutką, analogowo ciepłą chmurkę. Flipside równie intrygujący, brzmienie i klimat rodem z ‚Amber’ wujciów Autechre.


 Metasplice – Vertia

(wiecie jak osadzić player Juno – dajcie znać. ja nie wiem, więc odsłuch pod linkiem)

Przeokrutne, bezkompromisowe drone-techno rycie zwojów. Duet wydaje dla Morphine (m.in Morphosis) i specjalizuje się w rozszerzaniu klasycznego 4×4 o piski i zgrzyty rodem z noise’u, zachowując jednak tempa i klimat charakterystyczne dla dzisiejszych techenek.


 

Inigo Kennedy – Lullaby / Petrichor

Bez bicia przyznaję, że cały album oscyluje u mnie jednak w okolicach [meh]. Szczęśliwie dwa najciekawsze tracki, bardzo typowe dla Inigo – melodyjne, podniosłe i złożone, doczekały się osobnego wydania.


 

Benny Rodrigues – The Choice is Mine

Na koniec singiel – morderca. Oryginał to wysokoenergetyczne, oldskulowe acid techno – ale to remiks Ryżego do nawałnicy kwaśnych igiełek dodaje ciężarku, głębi. No i te nieprawdopodobne (nieco efekciarskie?) wejście basu po breakdownie… Parkietowa rzecz.

Kwiecień – srecień

Zwykły wpis

tadeoDobra, długograje Tripeo, Edit Select, a nawet Tobiasa to jednak [meh,], w kwietniowej playliście znalazło się za to kilka innych smaczków:

  1. VRIL – Torus
    Oczywisty numer jeden. Fantastyczny, spójny album, w którym wypełniacze i intra są co najmniej tak samo ważne jak samo mięcho. Rozjechane analogowe dubtechenka, house’owy swing, fantastyczne surowe brzmienia przeplatane z odpływającymi ciepłymi padami… Sprawdźcie koniecznie, jeżeli numer poniżej nie rozsmarowuje Was na cienko to nie macie duszy:


  2. Millie & Andrea – Drop the Vowels
    ‚Faint Hearted’ meets ‚ Luxury Problems’ and they fuck like bunnies. Najbardziej fortunny efekt współpracy Stotta z połówką Demdike Stare – czego tu nie ma! Abstrakcyjne, zwolnione techenka, house, noise, żuki i trapy, a przede wszystkim przymulone junglowe łamańce. Wszystko w ciężkim sosie z brudów i szumów, doprawionym pewną dawką nostalgicznych melodyjek a’la Andrzej Stot. Słuchane w kółko.


  3. Pan Sonic & Charlemagne Palestine – Mort aux Vaches
    Z cyklu- nadrabianie zaległości. Współpraca geniuszy awangard dwóch różnych epok. Efekt – do przewidzenia: minimalizm na granicy trollingu (kto słyszał Palestine’a na zeszłorocznym Unsoundzie, ten przychyli się do takiej interpretacji), kilkunastominutowe organowe drony Charlemagne’a wzbogacana od niechcenia trzaskami i pikami od Finów. Monotonne do przesady, ale słuchane odpowiednio głośno i odpowiednio długo dobrze podtapia. Odsłuchu brak, będzie obrazek:R-122772-1231009407
  4. Mike Dehnert – Lichtbedingt
    Dehnert, jak to Dehnert – surowo i brudno, ale na ostatnim albumie dla Delsina dodaje do swoich motorycznych techniawek sporo melodii i właściwie house’owego groove’u. Nie tylko generyczny didżejtul, ale i całkiem przyjazne wiosenne (?) słuchadło. Chyba trochę niedoceniana rzecz.


  5. Aeoga – Temple Treye
    Fiński dark ambient/ drone w najlepszym wydaniu. Dość oszczędne, mroczne tła + zawodzące, obłąkańczo piszczałki. Dla miłośników Halo Manash, zresztą rzecz wydana dla ich wytwórni.


  6. Aiken – Looking Inward
    Semantica – więc klasa sama w sobie. Cztery głębokie, hipnotyzujące pętelki. Wybija się kapitalny ‚Restless’ – wejście po pierwszym breakdownie to łzy w oczach, ręce-ukwiały, piąta rano, kryształowe żyrandole. Remiks Juho Kustiego też niczego sobie.


  7. Chevel – One Month Off
    Połamane dziwactwo dla Stroboscopic. Synkopowana perkusja, ciężkie basy, halfstepy, o Jezu, czy to – dubstep?! Na szczęście nie tylko.


  8. Tadeo – Container or Contradictions
    Rzutem na taśmę, bo rzecz świeżo wydana. Jak zwykle u Tadeo sporo melodii, ciekawa perkusja, sonarki, piski i niepokojący klimat nie do porobienia. DJtool z duszą.


  9. Rødhåd – Red Rising EP
    Oczywisty strzał. Rudy ciągle w formie. Chrumkające basy, grzechoteczki, fantastyczna, efektywna progresja. Pierwszy rzut (czerwony vinyl) wyprzedany na pniu i nie ma się co dziwić.




    Na koniec jeszcze dwa seciki:

  10. Eastern Renaissance – BTS Podcast 001
    Pierwszy z serii podcastów dla stołecznego Behind the Stage (oprócz rzeczonego jeszcze – Milena Kriegs, Isnt, Chrome, bukowali m.in Xhina, Reeko, DVS1…). Świetny klimat, niespieszna progresja bez walenia na oślep, perełki w selekcji (Sabatini, Bjork w remiksie Frosta, produkcje E.R. i Mileny).


  11. Eomac – KilleKill podcast #14
    Kapitalny secik od gościa który jest ostatnio moim totalnym faworytem. Właściwie przekrój przez jego produkcje (z wyjątkiem co ostrzejszych sztosów) – z fantastycznym ‚Spoock’ i zapowiadającym LP (miało być w kwietniu..) ‚Spectre’. Mnóstwo ślicznych melodyjek utopionych w charakterystycznych brudach.